Żyjemy w kulturze ciągłego ulepszania. Chcielibyśmy wycisnąć z każdej dziedziny życia, ile tylko się da. Wygląda to tak, jakby brakowało nam akceptacji tego co już jest. Ideę postępu wykręciliśmy do gigantycznych rozmiarów. Mam wrażenie, że nasze głowy przestały już dźwigać ten ciężar.
Urodziłam się w 1988 roku. Dziś mam 34 lata i cały ten czas okazał się być czasem pędzących zmian. Dziś nic nie ma prawa trwać. Czy coś jest dobre czy złe, to nie ma znaczenia. Zmiana jest ciągle konieczna i ciągle oczekiwana. Jest nawet takie powiedzenie, że jak ktoś stoi w miejscu to się cofa… kiedyś myślałam, że to prawda i aby się rozwijać trzeba pędzić. Dziś myślę, że to jedno z najgłupszych i najbardziej szkodliwych przekonań jakie znam.
Kiedy udaje mi się zatrzymać, widzę jak ten nasz świat został stworzony – by działać wolno. Wszystko ma swój określony czas i nie powinno być popędzane. Kiedy piekę babkę drożdżową, muszę dać drożdżom zadziałać i urosnąć w swoim tempie. A kiedy chcę rozwijać siebie i nad sobą pracować muszę być cierpliwa. Niestety dotąd nie dawałam sobie ani chwili oddechu.
Wszystko ma swój czas
Pośpiech powoduje, że nie mamy możliwości przyzwyczajenia się do zmian. Nie dajemy sobie przyzwolenia na testowanie i naukę metodą prób i błędów. Kiedy zostałam mamą zaczęłam dużo bardziej doceniać to, że wszystko w naszym rozwoju ma swój czas. Pierwszy rok życia dziecka ma wiele kroków milowych. Musimy nauczyć się jak siedzieć, chodzić, mówić i jeszcze wiele innych mniej spektakularnych umiejętności.
Lekarz co jakiś czas kontroluje nasze niemowlę i sprawdza, czy mieści się w widełkach czasowych, czy nie potrzebuje jakiegoś wsparcia. Zwykle najwięcej zachwytu dostają te bobasy, które wszystko robią szybko. Sama pamiętam jak byłam zniecierpliwiona i bardzo chciałam, żeby moje dziecko już samo usiadło. Teraz myślę, że im wolniej się do wielu rzeczy dochodzi, tym większy spokój temu towarzyszy. Nowej umiejętności uczymy się dokładniej. Przyswajamy ją, a nie pochłaniamy jak pierwszy posiłek po kilkudniowym poście.
Nie tak szybko
Moja mama mówiła mi często „nie jedz tak szybko, bo cię brzuch rozboli”. Dziś to samo mówię swoim dzieciom i czuję, że to jest nasza najważniejsza życiowa mądrość – nie tak szybko. A sama sobie mówię: „nie bierz na siebie tyle, bo cię głowa rozboli”. Niestety mnie ta głowa swego czasu rozbolała naprawdę dotkliwie.
Zawsze wszystko chciałam mieć „na już”, a świat w którym się urodziłam, utwierdzał mnie tylko w przekonaniu, że „na już” to za mało i najlepiej byłoby na wczoraj. Wymyślałam sobie mnóstwo celów i zadań i starałam się je realizować. Zwykle kończyło się wielką frustracją i uczuciem beznadziei. Prędzej czy później okazywało się, że w zasadzie niczego nie doprowadzam do końca i w niczym nie potrafię wytrwać. Dziś wiem, że mam ADHD, ale nie zrzucam całej winy na to zaburzenie. Być może gdyby moje otoczenie, okoliczności nauki i pracy były inne, ja też nauczyłabym się swoją głowę inaczej traktować.
Lepsza wersja mnie
Jednym z tematów, które bardzo mnie wciągnęły są nawyki i rutyna. Nic dziwnego, bo okazuje się, że osoby z ADHD bardzo potrzebują takiej struktury. Mają jednak większy niż inni problem z jej utrzymaniem. Jak przystało na millenialne dziecko postępu, mój plan ulepszania samej siebie miał zawrotne tempo. Próbowałam osiągać cele z góry spisane na porażkę. Chciałam zmieniać swój naturalny sposób działania i ignorować potrzeby, w imię bycia lepszą wersją siebie…
Moje bezpieczne schronienie
I dziś już wiem, dlaczego większość tych moich planów legła w gruzach. Opór jaki postawiło moje ciało, stał się moją kajutą ratunkową. Udało mi się wyskoczyć z tonącego statku i dopłynąć na wyspę spokoju. Wyspę na której zmian dokonuje się pomału. Wyspę, na której cierpliwość i szacunek dla własnych ograniczeń jest najwyższą wartością i priorytetem.
Tym moim miejscem jest psychoterapia. Tam wreszcie dotarło do mnie, że ja naprawdę nie muszę się spieszyć. Że na wszystko mam czas, i że w życiu wszystko MA swój czas. A nawet jeśli się okaże, że mój czas dobiega końca, to chcę czuć, że od momentu tej niewątpliwej eureki, troskliwie zadbałam o każdy mój dzień.
Od lat wszyscy ochoczo wykrzykujemy hasło YOLO – czyli you only live once (ang. żyje się tylko raz). Napędzani tym mottem, często przekraczamy swoje granice. W serialu The Office jeden z bohaterów mówi:
You only live once.
FALSE. You live every day.
You only die once.
Raz się żyje.
Nie prawda, żyje się każdego dnia.
Raz się umiera.
Ta wypowiedź bardzo zmieniła mój sposób myślenia.
Dlatego, szkoda mi każdego dnia na robienie sobie krzywdy w imię fantazji o tym, kim chcę być. Te dni można przecież przeznaczyć na czas dla siebie, dla bliskich i na bycie dobrym. W naszym pięknym języku nie ma niestety ładnego odpowiednika self-love. O kochaniu siebie samego mówimy głównie w formie pejoratywnej, gdy ktoś wydaje nam się zakochanym w sobie np. bufonem. Tylko, że droga między byciem zakochanym w sobie, a kochaniem siebie jest naprawdę długa. A miłość do siebie można okazywać, akceptując swoje ciało takim jakie jest. Można myśleć o tym co potrafię, co lubię, co mi sprawia przyjemność i wypełniać tym każdą możliwą minutę dnia.
Kilka niepozornych przekonań, które robią nam krzywdę
„Widocznie za mało się starasz.”
„Dla chcącego nic trudnego.”
„Najpierw praca, a potem przyjemności.”
Te zdania słyszałaś na pewno w swoim życiu nie raz. Ja dziś uważam, że mają one charakter przemocowy. Tak, dobrze przeczytałaś. One wykształcają w nas poczucie, że aby zasłużyć na przyjemność trzeba najpierw zapracować. Aby coś osiągnąć trzeba, ciężko pracować.
Każdy zasługuje na przyjemność. Jeśli po obejrzeniu odcinka serialu, moja głowa się resetuje i mam siłę i zasoby na pracę, to co jest złego w tym, że zaczynam od odpoczynku. Aby coś osiągnąć nie zawsze trzeba ciężko pracować – zwykle tak jest, ale to nie jest regułą.
Jedni mają więcej szczęścia inni więcej talentu i do pewnych rzeczy potrafią dojść nawet przypadkiem. Wpajanie dzieciom, że ciężka praca daje gwarancję sukcesu jest szkodliwe. Nie każdy kto ciężko pracuje odnosi sukces i nie każdy kto odnosi sukces, ciężko pracuje. Jak to w życiu, bywa różnie i rzadko kiedy sprawiedliwie. A najgorsze w mojej ocenie, to mówić, że wszystko jest możliwe czyli sławne: „sky is the limit” (ang. wszystko jest możliwe),
Na świecie jest tyle samo możliwości, co przeszkód i bycie przekonanym, że wszystko jest w naszym zasięgu może być źródłem ogromnej frustracji lub wszechogarniającego poczucia winy. Bo skoro ciężko pracuję, a wszystko jest możliwe, to na pewno moja wina, że mi nie wychodzi – coś po prostu robię źle.
Mi jest znacznie bliżej do radiowego hitu „wszystko się może zdarzyć”. Każdego dnia możemy się nagradzać, sprawiać sobie przyjemności i w miarę możliwości tak układać sobie życie, by było nam jak najlepiej. Jeśli więc chcesz wstawać o 5:00 i powitaniem słońca na macie witać dzień, to super. Ale jeśli całe twoje ciało, mówi temu nie – nie każ go tym rytuałem, bo zakochałaś się w tej romantycznej wizji.
Myślę, że warto pracować nad tymi nawykami, które nam sprzyjają. Są z nami w zgodzie.
Dobrze jest stworzyć rutynę, która nas niesie, gdy mamy gorszy dzień.
Najprościej mówiąc, dziś myślę, że warto jest być dla siebie dobrym. Nasze ciało i głowa nam za to podziękują.